Patrząc na estetykę techno odnieść można wrażenie, że tworzą ją androidy lub cyborgi. Odczłowieczona, mechaniczna, syntetyczna – takie określenia cisną się na usta po przesłuchaniu dowolnej płyty w tym stylu. Taka estetyka bierze się z kilku źródeł. Wirtualnymi światami nie rządzą jeszcze instytucje i korporacje, tak więc można je „zasiedlić” i poczuć się wolnym.
Dobrym przykładem takiego zjawiska jest Internet, gdzie panuje anarchia i całkowita wolność. Komputer stał się dla pokolenia techno symbolem wyzwolenia. Stare pokolenie boi się komputerów (spróbujcie na swoich rodzicach), więc technokraci uczynili go rodzajem „bożka”. Okładki płyt ze scalakami w roli głównej, dziewczyny z chipami zamiast kolczyków, czy wreszcie teledyski z renderowaną grafiką przedstawiające dziwną „cyfrową” scenerię. Spróbujcie obejrzeć parę takich teledysków, na pewno zobaczycie szybko animowane „tunele” zamieszkałe przez abstrakcyjne figury, a wszystko przypominające sceny podróżowania po cyfrowych magistralach z filmu „Kosiarz umysłów”.
Oczywiście zobaczycie też ludzi, a raczej postacie humanoidalne. Ale postacie te albo będą tańczyły do cyfrowej muzyki, albo korzystały z komputera ewentualnie właziły i wyłaziły z niego. Wszystko kojarzy się z techniką cyfrową, zarówno realizacja jak i treść. Dodatkowym powodem syntetycznego brzmienia jest to, że muzyka tworzona tradycyjnie wykazuje tendencje do „kombinowania”, czego technokraci chcą uniknąć prostsze, stosując bardziej transowe klimaty. Twórcy techno jednak wcale nie są takimi fanatykami wszystkiego co cyfrowe. Oczywiście korzystają z cyfrowych maszynek, jednak jednocześnie stałą pozycją w instrumentarium są gramofony z winylowymi płytami i analogowe syntezatory z lat 60-tych (Moogi i Korgi).